Czarny rynek medycyny estetycznej
Medycyna estetyczna wymyka się powoli spod kontroli: eksperci szacują, że z roku na rok w Polsce przybywa gabinetów, gdzie zabiegi, które w innych krajach zarezerwowane są dla lekarzy, wykonują osoby po krótkich kursach. Wraz z nimi niestety rośnie liczba powikłań, a nawet zgonów.
Czarny rynek medycyny estetycznej kwitnie. O tym, dlaczego Polacy korzystają z takich usług mimo oczywistego ryzyka, czym grozi poprawianie urody w przypadkowym gabinecie i dlaczego ciągle brakuje przepisów, które pozwoliłyby temu zapobiec, rozmawiamy z prof. dr hab. n. med. Aleksandrą Lesiak, specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz właścicielką Dermokliniki.
- Pani Profesor, różni eksperci szacują, że na poprawianie urody wydajemy rocznie ok. 4 mld zł, a z badań wynika że już co trzeci Polak zna w swoim otoczeniu kogoś, kto korzystał z zabiegów medycyny estetycznej. Czy na tle innych krajów to dużo, czy mało? Czy można powiedzieć, że Polki i Polacy chętnie poprawiają urodę?
Nawet bardzo chętnie. Najpopularniejsze są zabiegi z wykorzystaniem kwasu hialuronowego, które dają natychmiastowe efekty – pacjentka płaci i wychodzi po zabiegu z dajmy na to powiększonymi ustami. Popularny jest botoks, nici liftingujące, osocze bogatopłytkowe.
Statystyki pokazują, że w Polsce rynek ten rośnie niemal dwukrotnie szybciej, niż w skali globalnej. A ponieważ popyt jest tak duży, rośnie też liczba osób, wykonujących takie zabiegi. I tu dochodzimy do sedna problemu: badania przeprowadzone przez jedną z firm zajmujących się dystrybucją preparatów z zakresu medycyny estetycznej wykazały, że 45 proc. naszego rynku to usługi zaspokajane przez nieprofesjonalistów, czyli nie przez lekarzy.
To są przerażające statystyki, gdyż pokazują, że prawie połowa osób, które wykonują takie zabiegi, nie ma do tego ani odpowiednich kwalifikacji, ani uprawnień. Ja widzę, że ten problem narasta w tempie zastraszającym, chyba nawet szybciej niż liczba osób, które chcą poprawić swój wygląd.
- Dlaczego jest to problem?
Bo ktoś, kto robi zabieg z zakresu medycyny estetycznej, mimo że nie powinien, bo nie ma medycznego wykształcenia, może zrobić pacjentce krzywdę. I często robi, co również pokazują liczne powikłania. Źle wykonanych procedur jest naprawdę dużo.
- O jakiego rodzaju krzywdzie mówimy?
Przede wszystkim o powikłaniach i następstwach, do których może dojść na skutek nieumiejętnie wykonanego zabiegu. A może ich być naprawdę wiele. Mam tu na myśli na przykład możliwość zakażenia HIV czy HCV, infekcje bakteryjne skóry, powstawanie ziarniniaków, martwicę naczyń, a nawet ślepotę. Poza tym źle wykonany zabieg nie tylko nie dodaje pacjentce urody, ale wręcz ją oszpeca: niejednokrotnie efektem wstrzyknięcia kwasu hialuronowego czy botoksu przez nieprofesjonalistę są przerysowane twarze, „kacze dzioby”, wydęte policzki, wypełnione doliny łez.
Kosmetyczki czy tatuażyści wykonujący takie zabiegi twierdzą często, że są manualnie sprawniejsi od lekarzy. I niekiedy być może tak właśnie jest, bo to również kwestia wprawy czy ilości powtórzeń. Ale trzeba pamiętać, że są to zabiegi z przerwaniem ciągłości skóry, wstrzyknięciem preparatu, który ma wypełnić określone miejsca czy czasowo powstrzymać pracę mięśni. Lekarz po studiach medycznych doskonale zna anatomię, tatuażysta czy kosmetyczka – już nie.
Takie zabiegi często wykonują również panie kosmetolożki, którym się wydaje, że skoro skończyły studia kosmetologiczne na uczelni medycznej, to mają zarówno wykształcenie medyczne, jak i odpowiednie kwalifikacje.
To jednak nie jest zawód medyczny, a program studiów ściśle określa, co może po nich robić ich absolwent. Żaden kosmetolog nie ma uprawnień do tego, by wykonywać zabiegi naruszające granicę skórno-naskórkową, a więc między innymi do wykonywania wkłuć.
Oczywiście powikłania mogą zdarzyć się również wtedy, gdy zabieg wykonuje lekarz, ale są to dużo rzadsze przypadki, za które lekarz bierze pełną odpowiedzialność zawodową. Warto również podkreślić, że zarówno preparaty stosowane do zabiegu, jak i środki znieczulające, takie jak lignokaina, czy stosowany miejscowo krem EMLA do miejscowych znieczuleń mogą u osoby predysponowanej wywołać bardzo silną reakcję ogólnoustrojową organizmu, a nawet wstrząs anafilaktyczny.
W gabinecie lekarskim jest odpowiednio przeszkolony personel medyczny, który wie, jak reagować, jest lekarz, są też leki, które można podać pacjentce, ratując jej życie. A kto takiej osobie pomoże w salonie kosmetycznym?
- Czemu w takim razie takie salony w ogóle mają klientów, a ich pracownicy decydują się na takie zabiegi?
Dla osoby, która takie usługi proponuje, podstawowym powodem jest oczywiście chęć zarobienia pieniędzy. Ale klientki również mają swoje powody. Wiele z tych osób boi się lekarzy, bardziej ufa pani Kasi czy pani Krysi, u której od dwudziestu lat robi sobie paznokcie, hennę czy maseczki, a od piętnastu są po imieniu. I gdy taka pani zaproponuje jej któregoś razu, że powiększy jej usta, to ona jej wierzy, bo to przecież dobra znajoma, na pewno zrobi to dużo lepiej, niż jakiś obcy lekarz i wiadomo – krzywdy nie zrobi.
Ironizuję oczywiście, ale najczęściej tak to właśnie wygląda. Niestety, pacjenci podający się zabiegom medycyny estetycznej nie są świadomi zagrożeń, jakie taki zabieg może za sobą nieść, zwłaszcza jeśli jest niefachowo wykonany.
- W internecie jest wiele ogłoszeń reklamujących szkolenia dla osób, które nie są lekarzami, lecz - po takich szkoleniach - mają uzyskać podobne do lekarskich kompetencje w zakresie wykonywania zabiegów medycyny estetycznej. Otrzymują nawet certyfikaty, które później dumnie wieszają na ścianach. Czy takie kursy różnią się od tych prowadzonych dla lekarzy?
Takie kursy są dla mnie nieporozumieniem, a certyfikat ich ukończenia zwykle jest niewiele wart – zwłaszcza, jeśli jest to szkolenie, które trwało godzinę lub dwie. Żadne szkolenie nie zastąpi zresztą umiejętności zdobytych w trakcie studiów lekarskich, a w przypadku dermatologów również w trakcie trwającej pięć lat specjalizacji. Część takich kursów ma asygnację urzędu pracy i jest prowadzona w ramach przekwalifikowania, kursów doszkalających, jest na to dofinansowanie z Unii Europejskiej.
Często przeprowadzają je osoby bez właściwych kwalifikacji. Uczą, jak wstrzykiwać kwas hialuronowy, osocze bogatopłytkowe, a niektórzy szkolą nawet z toksyny botulinowej, która jest lekiem i kupuje się ją na receptę. Lekarz ze szkolenia dotyczącego dajmy na to stosowania nowego preparatu, które prowadzi inny profesjonalista wyniesie zupełnie inne umiejętności, niż kosmetyczka, której brakuje podstaw.
- Będąc potencjalną klientką na pewno zastanawiałabym się nad jeszcze jedną kwestią: kosztami. Preparaty do zabiegów medycyny estetycznej nie są tanie - 1 ml preparatu zawierającego kwas hialuronowy w warszawskich gabinetach kosztuje 700-1200 zł, a to lekarz decyduje o tym, ile tego preparatu zużyje. Podczas jednej wizyty w gabinecie można więc zostawić kilka tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę wysokość zarobków w Polsce, przeciętna Polka na jeden zabieg u profesjonalisty musi pracować miesiąc, czasem dłużej, a w tym czasie nie jeść i nie płacić rachunków. Nietrudno więc wyobrazić sobie, że gdy natknie się na "okazję" i wymarzony zabieg może zrobić za ułamek ceny, to z tego korzysta. Czemu to tyle kosztuje, i czy warto przepłacać, skoro na Ali Express można kupić podobny za ułamek ceny?
Dobrze, że pani powiedziała „podobne”. Z preparatami do zabiegów medycyny estetycznej jest tak, jak z samochodami. Niby jadą, ale różnie. Torebka Louis Vitton i jej podróbka też niby wygląda tak samo. Produkty znanych, topowych firm to wyroby medyczne, które przeszły rzetelną certyfikację i lekarze pracują na takich produktach, które są przebadane.
Rynek jest bardzo nasycony, konkurencja jest niezmierna, preparaty można kupić naprawdę bardzo różne, nawet takie, które nazwami przypominają te topowe, ale kosztują jedną trzecią ceny. Jeśli średnio mililitr ampułki w hurtowni kosztuje 200, 250 zł, to podróbki można kupować dużo poniżej 100 zł. Ale co w nich jest, tego nie wie nikt.
Z drugiej strony: ile ma kosztować zabieg, który nie jest zabiegiem ratującym życie tylko jego celem jest upiększanie, poprawa wizerunku? Wiadomo, że nie będą to tanie usługi. Dlatego pani kosmetyczka, która robiła paznokcie i zarabiała na tym 20 zł, teraz nagle może zarobić 50, to się na to decyduje. Dobry lekarz nie przelicza mililitrów, lecz patrzy na efekty, robi zabieg bezpieczny i efektywny.
- Często można też spotkać się z opinią, że lekarze sztucznie windują ceny zabiegów po to, by jak najwięcej zarobić...
Podejście jest takie: lekarz winduje ceny bo na pewno chce na tym zarobić. Ale jak ktoś idzie do fryzjera i płaci 400 zł za koloryzację, podczas gdy farba użyta do zabiegu kosztuje 20 zł, to mamy do czynienia z identycznym zjawiskiem. Cały rynek usług tak wygląda. Warto jednak pamiętać, że za lekarzem stoi zupełnie inne zaplecze, przede wszystkim doskonale wyposażony gabinet i lata ciężkich studiów medycznych.
- Jakie wykształcenie i przygotowanie powinna mieć osoba chcąca wykonywać takie zabiegi? Dlaczego w każdym przypadku musi to być lekarz?
Bo te zabiegi wiążą się z przerwaniem ciągłości skóry, a ich powikłania mogą być na tyle poważne, że będą wymagały fachowej opieki. Ale zabieg wykonany u profesjonalisty to nie tylko samo wstrzyknięcie preparatu, ale również fachowa opieka przed i po. Lekarz zwróci również uwagę na inne aspekty wyglądu, przede wszystkim na stan skóry. Osobiście jestem zdania, że takie zabiegi powinni wykonywać przede wszystkim dermatolodzy.
Oczywiście, będę chwaliła swoją specjalizację, ale to właśnie dermatolodzy znają się najlepiej na skórze, potrafią ocenić, które zmiany skórne należałoby poddać leczeniu, wiedzą, jak zidentyfikować stan przednowotworowy, potrafią rozpoznać nowotwór skóry. Jesteśmy też bardziej zachowawczy, nie robimy pewnych rzeczy na siłę, wiemy też, że pewne efekty można osiągnąć w inny sposób, niekoniecznie przy pomocy tak inwazyjnych metod.
Gdy do mnie przychodzi pacjentka z trądzikiem i mówi: chcę mieć piękne usta, to ja najpierw muszę zadbać o stan jej skóry, a dopiero później myślę, jaki kształt powinny mieć jej usta i jak je powiększyć. Medycyna estetyczna nie powinna radykalnie zmieniać kształtów rysów pacjenta, ma poprawić kondycję skóry, żeby wyglądała bardziej świeżo, bardziej młodo, z mniejszymi oznakami starzenia.
Najlepiej, by lekarz był też klinicystą, bo w razie niespodziewanych komplikacji będzie umiał skutecznie pomóc lub skieruje pacjentkę do odpowiedniego specjalisty.
- Załóżmy, że chciałabym zmienić zawód i otworzyć gabinet medycyny estetycznej. Czy obowiązujące w Polsce przepisy mi na to pozwolą?
Niestety tak, bo taki gabinet może otworzyć każdy, wystarczy, że ma odpowiednią ilość pieniędzy. Jestem nawet skłonna przypuszczać, że po kilku kursach zapewne potrafiłaby pani sama wykonywać podstawowe zabiegi, na przykład ostrzykiwanie kwasem hialuronowym.
Osobom, które robią te zabiegi, wydają się one bardzo proste. Tak naprawdę one nie są bardzo skomplikowane na pierwszy rzut oka. Gdyby pani poszła na dwa kursy i nie miała świadomości ani wyobraźni, też byłaby pani w stanie robić takie zabiegi, te podstawowe na pewno. Brak krytycyzmu, wiedzy powoduje to, że osoby bez przygotowania medycznego stają się nonszalanckie, wydaje im się, że wszystko potrafią, a zabiegi są tak proste, że nikomu nic się nie stanie. Ale często się staje, o czym można później poczytać w gazetach.
- W centrach handlowych można natknąć się na gabinety kosmetyczne z szyldami, że przyjmuje tu lekarz medycyny estetycznej ...
Nie ma lekarza medycyny estetycznej. Nie ma takiej specjalizacji. Medycyną estetyczną zajmują się w Polsce zarówno lekarze, jak i kosmetyczki, kosmetolożki, tatuażyści, fryzjerzy, niekiedy pielęgniarki. Niestety, w naszym kraju nie ma żadnych regulacji prawnych, które określałyby, kto może wykonywać takie zabiegi.
- Dlaczego ich nie ma?
Bo nie ma wystarczająco silnego lobbingu. Mam nadzieję, że Minister Zdrowia będzie mógł się tym w końcu zająć i wszystko zostanie prawnie uregulowane. Trzy towarzystwa – Polskie Towarzystwo Dermatologiczne, Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych oraz Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Aging połączyły siły i chcą w tej sprawie rozmawiać z decydentami. Dopóki jednak przepisów nie ma, nie są określone również zasady, kto takie zabiegi może wykonywać. To nie jest tylko nasz polski problem, inne kraje również się z tym zmagają.
Marzy mi się taka ustawa, jaka obowiązuje we Francji, i w której jasno określono między innymi to, kto może zrobić botoks, a kto kwas hialuronowy. Nie jest ona nieosiągalna, to jest kwestia działań wielokierunkowych: media, pacjent, towarzystwa naukowe. Wiadomo, że zawsze będzie jakaś szara strefa i że przepisy nie wyeliminują wszystkich osób, które działają na szkodę pacjenta.
Ale takie osoby będą wtedy podlegały kodeksowi karnemu, a nie cywilnemu, więc zastanowią się, nim przeprowadzą taki zabieg nie mając do tego prawa. Obecnie osoba pokrzywdzona w gabinecie kosmetyczki, kosmetolożki czy tatuażysty praktycznie nie może dochodzić swoich praw z powództwa karnego, gdzie są zupełnie inne konsekwencje, lecz z cywilnego. Natomiast jeśli powikłania pojawią się po zabiegu wykonanym przez lekarza, to może go ścigać z powództwa karnego jako błąd w sztuce.
- Gdybym chciała powiększyć sobie usta albo wstrzyknąć botoks tu i ówdzie to co powinno dać mi do myślenia podczas wyboru gabinetu? Czy niska cena zabiegu powinna tu być jedynym kryterium?
Przede wszystkim powinna pani sprawdzić, czy zabiegi robi lekarz medycyny, czy ma specjalizację i jaką, jakie ma doświadczenie. Ja zawsze będę twierdziła, że dermatolog będzie najlepszym wyborem, zwłaszcza gdyby coś się później działo, ale takimi zabiegami zajmują się i stomatolodzy, i anestezjolodzy, i lekarze innych specjalizacji.
Trzeba też sprawdzić, jakie kursy przeszedł lekarz, jaką ma renomę wśród pacjentów, czy ma własny gabinet z certyfikacją, co się dzieje z odpadami medycznymi z tego gabinetu, czy jest to lekarz, który zajmuje się tylko medycyną estetyczną, czy też klinicysta, który w razie powikłań wie, jak leczyć, ma do dyspozycji cały wachlarz leków i sobie poradzi. Czy jest to osoba polecana i rozpoznawana, na jakich preparatach pracuje, czy są to topowe marki – bo takich, które się liczą, jest zaledwie kilka.
- Czy jako laik mogę jakoś rozpoznać, że produkt używany do zabiegu jest oryginalny?
Lekarz powinien go pani pokazać, a na kartę informacyjną zabiegu nakleić jego numer serii, datę ważności. Powinien go również przy pani otworzyć, by nie było wątpliwości, że jest to produkt świeży i nikt wcześniej nie korzystał z tej samej zawartości ampułki, bo niestety w w salonach nieprofesjonalistów takie praktyki czasem się zdarzają.
Powinien też pani wytłumaczyć, jakich efektów należy się spodziewać, co może się wydarzyć, jak wtedy postępować. Powinien dać do siebie numer telefonu, gdyby coś złego działo się poza jego godzinami pracy. To są rzeczy, które charakteryzują bezpieczne korzystanie z takich usług.
- Zdarza się pani ratować ofiary źle wykonanych zabiegów?
Nie, takie pacjentki do mnie nie trafiają, ale znam lekarzy, którzy mają duże doświadczenie w leczeniu powikłań po takich zabiegach. Zawsze kieruję się zasadą primum non nocere – ode mnie pacjentka wyjdzie raczej z mniejszą ilością preparatów, niż ze zbyt dużą, bo w końcu nie walczymy o życie, tylko poprawiamy kondycję skóry.
Czarny rynek medycyny estetycznej kwitnie. O tym, dlaczego Polacy korzystają z takich usług mimo oczywistego ryzyka, czym grozi poprawianie urody w przypadkowym gabinecie i dlaczego ciągle brakuje przepisów, które pozwoliłyby temu zapobiec, rozmawiamy z prof. dr hab. n. med. Aleksandrą Lesiak, specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz właścicielką Dermokliniki.
- Pani Profesor, różni eksperci szacują, że na poprawianie urody wydajemy rocznie ok. 4 mld zł, a z badań wynika że już co trzeci Polak zna w swoim otoczeniu kogoś, kto korzystał z zabiegów medycyny estetycznej. Czy na tle innych krajów to dużo, czy mało? Czy można powiedzieć, że Polki i Polacy chętnie poprawiają urodę?
Nawet bardzo chętnie. Najpopularniejsze są zabiegi z wykorzystaniem kwasu hialuronowego, które dają natychmiastowe efekty – pacjentka płaci i wychodzi po zabiegu z dajmy na to powiększonymi ustami. Popularny jest botoks, nici liftingujące, osocze bogatopłytkowe.
Statystyki pokazują, że w Polsce rynek ten rośnie niemal dwukrotnie szybciej, niż w skali globalnej. A ponieważ popyt jest tak duży, rośnie też liczba osób, wykonujących takie zabiegi. I tu dochodzimy do sedna problemu: badania przeprowadzone przez jedną z firm zajmujących się dystrybucją preparatów z zakresu medycyny estetycznej wykazały, że 45 proc. naszego rynku to usługi zaspokajane przez nieprofesjonalistów, czyli nie przez lekarzy.
To są przerażające statystyki, gdyż pokazują, że prawie połowa osób, które wykonują takie zabiegi, nie ma do tego ani odpowiednich kwalifikacji, ani uprawnień. Ja widzę, że ten problem narasta w tempie zastraszającym, chyba nawet szybciej niż liczba osób, które chcą poprawić swój wygląd.
- Dlaczego jest to problem?
Bo ktoś, kto robi zabieg z zakresu medycyny estetycznej, mimo że nie powinien, bo nie ma medycznego wykształcenia, może zrobić pacjentce krzywdę. I często robi, co również pokazują liczne powikłania. Źle wykonanych procedur jest naprawdę dużo.
- O jakiego rodzaju krzywdzie mówimy?
Przede wszystkim o powikłaniach i następstwach, do których może dojść na skutek nieumiejętnie wykonanego zabiegu. A może ich być naprawdę wiele. Mam tu na myśli na przykład możliwość zakażenia HIV czy HCV, infekcje bakteryjne skóry, powstawanie ziarniniaków, martwicę naczyń, a nawet ślepotę. Poza tym źle wykonany zabieg nie tylko nie dodaje pacjentce urody, ale wręcz ją oszpeca: niejednokrotnie efektem wstrzyknięcia kwasu hialuronowego czy botoksu przez nieprofesjonalistę są przerysowane twarze, „kacze dzioby”, wydęte policzki, wypełnione doliny łez.
Kosmetyczki czy tatuażyści wykonujący takie zabiegi twierdzą często, że są manualnie sprawniejsi od lekarzy. I niekiedy być może tak właśnie jest, bo to również kwestia wprawy czy ilości powtórzeń. Ale trzeba pamiętać, że są to zabiegi z przerwaniem ciągłości skóry, wstrzyknięciem preparatu, który ma wypełnić określone miejsca czy czasowo powstrzymać pracę mięśni. Lekarz po studiach medycznych doskonale zna anatomię, tatuażysta czy kosmetyczka – już nie.
Takie zabiegi często wykonują również panie kosmetolożki, którym się wydaje, że skoro skończyły studia kosmetologiczne na uczelni medycznej, to mają zarówno wykształcenie medyczne, jak i odpowiednie kwalifikacje.
To jednak nie jest zawód medyczny, a program studiów ściśle określa, co może po nich robić ich absolwent. Żaden kosmetolog nie ma uprawnień do tego, by wykonywać zabiegi naruszające granicę skórno-naskórkową, a więc między innymi do wykonywania wkłuć.
Oczywiście powikłania mogą zdarzyć się również wtedy, gdy zabieg wykonuje lekarz, ale są to dużo rzadsze przypadki, za które lekarz bierze pełną odpowiedzialność zawodową. Warto również podkreślić, że zarówno preparaty stosowane do zabiegu, jak i środki znieczulające, takie jak lignokaina, czy stosowany miejscowo krem EMLA do miejscowych znieczuleń mogą u osoby predysponowanej wywołać bardzo silną reakcję ogólnoustrojową organizmu, a nawet wstrząs anafilaktyczny.
W gabinecie lekarskim jest odpowiednio przeszkolony personel medyczny, który wie, jak reagować, jest lekarz, są też leki, które można podać pacjentce, ratując jej życie. A kto takiej osobie pomoże w salonie kosmetycznym?
- Czemu w takim razie takie salony w ogóle mają klientów, a ich pracownicy decydują się na takie zabiegi?
Dla osoby, która takie usługi proponuje, podstawowym powodem jest oczywiście chęć zarobienia pieniędzy. Ale klientki również mają swoje powody. Wiele z tych osób boi się lekarzy, bardziej ufa pani Kasi czy pani Krysi, u której od dwudziestu lat robi sobie paznokcie, hennę czy maseczki, a od piętnastu są po imieniu. I gdy taka pani zaproponuje jej któregoś razu, że powiększy jej usta, to ona jej wierzy, bo to przecież dobra znajoma, na pewno zrobi to dużo lepiej, niż jakiś obcy lekarz i wiadomo – krzywdy nie zrobi.
Ironizuję oczywiście, ale najczęściej tak to właśnie wygląda. Niestety, pacjenci podający się zabiegom medycyny estetycznej nie są świadomi zagrożeń, jakie taki zabieg może za sobą nieść, zwłaszcza jeśli jest niefachowo wykonany.
- W internecie jest wiele ogłoszeń reklamujących szkolenia dla osób, które nie są lekarzami, lecz - po takich szkoleniach - mają uzyskać podobne do lekarskich kompetencje w zakresie wykonywania zabiegów medycyny estetycznej. Otrzymują nawet certyfikaty, które później dumnie wieszają na ścianach. Czy takie kursy różnią się od tych prowadzonych dla lekarzy?
Takie kursy są dla mnie nieporozumieniem, a certyfikat ich ukończenia zwykle jest niewiele wart – zwłaszcza, jeśli jest to szkolenie, które trwało godzinę lub dwie. Żadne szkolenie nie zastąpi zresztą umiejętności zdobytych w trakcie studiów lekarskich, a w przypadku dermatologów również w trakcie trwającej pięć lat specjalizacji. Część takich kursów ma asygnację urzędu pracy i jest prowadzona w ramach przekwalifikowania, kursów doszkalających, jest na to dofinansowanie z Unii Europejskiej.
Często przeprowadzają je osoby bez właściwych kwalifikacji. Uczą, jak wstrzykiwać kwas hialuronowy, osocze bogatopłytkowe, a niektórzy szkolą nawet z toksyny botulinowej, która jest lekiem i kupuje się ją na receptę. Lekarz ze szkolenia dotyczącego dajmy na to stosowania nowego preparatu, które prowadzi inny profesjonalista wyniesie zupełnie inne umiejętności, niż kosmetyczka, której brakuje podstaw.
- Będąc potencjalną klientką na pewno zastanawiałabym się nad jeszcze jedną kwestią: kosztami. Preparaty do zabiegów medycyny estetycznej nie są tanie - 1 ml preparatu zawierającego kwas hialuronowy w warszawskich gabinetach kosztuje 700-1200 zł, a to lekarz decyduje o tym, ile tego preparatu zużyje. Podczas jednej wizyty w gabinecie można więc zostawić kilka tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę wysokość zarobków w Polsce, przeciętna Polka na jeden zabieg u profesjonalisty musi pracować miesiąc, czasem dłużej, a w tym czasie nie jeść i nie płacić rachunków. Nietrudno więc wyobrazić sobie, że gdy natknie się na "okazję" i wymarzony zabieg może zrobić za ułamek ceny, to z tego korzysta. Czemu to tyle kosztuje, i czy warto przepłacać, skoro na Ali Express można kupić podobny za ułamek ceny?
Dobrze, że pani powiedziała „podobne”. Z preparatami do zabiegów medycyny estetycznej jest tak, jak z samochodami. Niby jadą, ale różnie. Torebka Louis Vitton i jej podróbka też niby wygląda tak samo. Produkty znanych, topowych firm to wyroby medyczne, które przeszły rzetelną certyfikację i lekarze pracują na takich produktach, które są przebadane.
Rynek jest bardzo nasycony, konkurencja jest niezmierna, preparaty można kupić naprawdę bardzo różne, nawet takie, które nazwami przypominają te topowe, ale kosztują jedną trzecią ceny. Jeśli średnio mililitr ampułki w hurtowni kosztuje 200, 250 zł, to podróbki można kupować dużo poniżej 100 zł. Ale co w nich jest, tego nie wie nikt.
Z drugiej strony: ile ma kosztować zabieg, który nie jest zabiegiem ratującym życie tylko jego celem jest upiększanie, poprawa wizerunku? Wiadomo, że nie będą to tanie usługi. Dlatego pani kosmetyczka, która robiła paznokcie i zarabiała na tym 20 zł, teraz nagle może zarobić 50, to się na to decyduje. Dobry lekarz nie przelicza mililitrów, lecz patrzy na efekty, robi zabieg bezpieczny i efektywny.
- Często można też spotkać się z opinią, że lekarze sztucznie windują ceny zabiegów po to, by jak najwięcej zarobić...
Podejście jest takie: lekarz winduje ceny bo na pewno chce na tym zarobić. Ale jak ktoś idzie do fryzjera i płaci 400 zł za koloryzację, podczas gdy farba użyta do zabiegu kosztuje 20 zł, to mamy do czynienia z identycznym zjawiskiem. Cały rynek usług tak wygląda. Warto jednak pamiętać, że za lekarzem stoi zupełnie inne zaplecze, przede wszystkim doskonale wyposażony gabinet i lata ciężkich studiów medycznych.
- Jakie wykształcenie i przygotowanie powinna mieć osoba chcąca wykonywać takie zabiegi? Dlaczego w każdym przypadku musi to być lekarz?
Bo te zabiegi wiążą się z przerwaniem ciągłości skóry, a ich powikłania mogą być na tyle poważne, że będą wymagały fachowej opieki. Ale zabieg wykonany u profesjonalisty to nie tylko samo wstrzyknięcie preparatu, ale również fachowa opieka przed i po. Lekarz zwróci również uwagę na inne aspekty wyglądu, przede wszystkim na stan skóry. Osobiście jestem zdania, że takie zabiegi powinni wykonywać przede wszystkim dermatolodzy.
Oczywiście, będę chwaliła swoją specjalizację, ale to właśnie dermatolodzy znają się najlepiej na skórze, potrafią ocenić, które zmiany skórne należałoby poddać leczeniu, wiedzą, jak zidentyfikować stan przednowotworowy, potrafią rozpoznać nowotwór skóry. Jesteśmy też bardziej zachowawczy, nie robimy pewnych rzeczy na siłę, wiemy też, że pewne efekty można osiągnąć w inny sposób, niekoniecznie przy pomocy tak inwazyjnych metod.
Gdy do mnie przychodzi pacjentka z trądzikiem i mówi: chcę mieć piękne usta, to ja najpierw muszę zadbać o stan jej skóry, a dopiero później myślę, jaki kształt powinny mieć jej usta i jak je powiększyć. Medycyna estetyczna nie powinna radykalnie zmieniać kształtów rysów pacjenta, ma poprawić kondycję skóry, żeby wyglądała bardziej świeżo, bardziej młodo, z mniejszymi oznakami starzenia.
Najlepiej, by lekarz był też klinicystą, bo w razie niespodziewanych komplikacji będzie umiał skutecznie pomóc lub skieruje pacjentkę do odpowiedniego specjalisty.
- Załóżmy, że chciałabym zmienić zawód i otworzyć gabinet medycyny estetycznej. Czy obowiązujące w Polsce przepisy mi na to pozwolą?
Niestety tak, bo taki gabinet może otworzyć każdy, wystarczy, że ma odpowiednią ilość pieniędzy. Jestem nawet skłonna przypuszczać, że po kilku kursach zapewne potrafiłaby pani sama wykonywać podstawowe zabiegi, na przykład ostrzykiwanie kwasem hialuronowym.
Osobom, które robią te zabiegi, wydają się one bardzo proste. Tak naprawdę one nie są bardzo skomplikowane na pierwszy rzut oka. Gdyby pani poszła na dwa kursy i nie miała świadomości ani wyobraźni, też byłaby pani w stanie robić takie zabiegi, te podstawowe na pewno. Brak krytycyzmu, wiedzy powoduje to, że osoby bez przygotowania medycznego stają się nonszalanckie, wydaje im się, że wszystko potrafią, a zabiegi są tak proste, że nikomu nic się nie stanie. Ale często się staje, o czym można później poczytać w gazetach.
- W centrach handlowych można natknąć się na gabinety kosmetyczne z szyldami, że przyjmuje tu lekarz medycyny estetycznej ...
Nie ma lekarza medycyny estetycznej. Nie ma takiej specjalizacji. Medycyną estetyczną zajmują się w Polsce zarówno lekarze, jak i kosmetyczki, kosmetolożki, tatuażyści, fryzjerzy, niekiedy pielęgniarki. Niestety, w naszym kraju nie ma żadnych regulacji prawnych, które określałyby, kto może wykonywać takie zabiegi.
- Dlaczego ich nie ma?
Bo nie ma wystarczająco silnego lobbingu. Mam nadzieję, że Minister Zdrowia będzie mógł się tym w końcu zająć i wszystko zostanie prawnie uregulowane. Trzy towarzystwa – Polskie Towarzystwo Dermatologiczne, Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych oraz Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Aging połączyły siły i chcą w tej sprawie rozmawiać z decydentami. Dopóki jednak przepisów nie ma, nie są określone również zasady, kto takie zabiegi może wykonywać. To nie jest tylko nasz polski problem, inne kraje również się z tym zmagają.
Marzy mi się taka ustawa, jaka obowiązuje we Francji, i w której jasno określono między innymi to, kto może zrobić botoks, a kto kwas hialuronowy. Nie jest ona nieosiągalna, to jest kwestia działań wielokierunkowych: media, pacjent, towarzystwa naukowe. Wiadomo, że zawsze będzie jakaś szara strefa i że przepisy nie wyeliminują wszystkich osób, które działają na szkodę pacjenta.
Ale takie osoby będą wtedy podlegały kodeksowi karnemu, a nie cywilnemu, więc zastanowią się, nim przeprowadzą taki zabieg nie mając do tego prawa. Obecnie osoba pokrzywdzona w gabinecie kosmetyczki, kosmetolożki czy tatuażysty praktycznie nie może dochodzić swoich praw z powództwa karnego, gdzie są zupełnie inne konsekwencje, lecz z cywilnego. Natomiast jeśli powikłania pojawią się po zabiegu wykonanym przez lekarza, to może go ścigać z powództwa karnego jako błąd w sztuce.
- Gdybym chciała powiększyć sobie usta albo wstrzyknąć botoks tu i ówdzie to co powinno dać mi do myślenia podczas wyboru gabinetu? Czy niska cena zabiegu powinna tu być jedynym kryterium?
Przede wszystkim powinna pani sprawdzić, czy zabiegi robi lekarz medycyny, czy ma specjalizację i jaką, jakie ma doświadczenie. Ja zawsze będę twierdziła, że dermatolog będzie najlepszym wyborem, zwłaszcza gdyby coś się później działo, ale takimi zabiegami zajmują się i stomatolodzy, i anestezjolodzy, i lekarze innych specjalizacji.
Trzeba też sprawdzić, jakie kursy przeszedł lekarz, jaką ma renomę wśród pacjentów, czy ma własny gabinet z certyfikacją, co się dzieje z odpadami medycznymi z tego gabinetu, czy jest to lekarz, który zajmuje się tylko medycyną estetyczną, czy też klinicysta, który w razie powikłań wie, jak leczyć, ma do dyspozycji cały wachlarz leków i sobie poradzi. Czy jest to osoba polecana i rozpoznawana, na jakich preparatach pracuje, czy są to topowe marki – bo takich, które się liczą, jest zaledwie kilka.
- Czy jako laik mogę jakoś rozpoznać, że produkt używany do zabiegu jest oryginalny?
Lekarz powinien go pani pokazać, a na kartę informacyjną zabiegu nakleić jego numer serii, datę ważności. Powinien go również przy pani otworzyć, by nie było wątpliwości, że jest to produkt świeży i nikt wcześniej nie korzystał z tej samej zawartości ampułki, bo niestety w w salonach nieprofesjonalistów takie praktyki czasem się zdarzają.
Powinien też pani wytłumaczyć, jakich efektów należy się spodziewać, co może się wydarzyć, jak wtedy postępować. Powinien dać do siebie numer telefonu, gdyby coś złego działo się poza jego godzinami pracy. To są rzeczy, które charakteryzują bezpieczne korzystanie z takich usług.
- Zdarza się pani ratować ofiary źle wykonanych zabiegów?
Nie, takie pacjentki do mnie nie trafiają, ale znam lekarzy, którzy mają duże doświadczenie w leczeniu powikłań po takich zabiegach. Zawsze kieruję się zasadą primum non nocere – ode mnie pacjentka wyjdzie raczej z mniejszą ilością preparatów, niż ze zbyt dużą, bo w końcu nie walczymy o życie, tylko poprawiamy kondycję skóry.
Czarny rynek medycyny estetycznej kwitnie. O tym, dlaczego Polacy korzystają z takich usług mimo oczywistego ryzyka, czym grozi poprawianie urody w przypadkowym gabinecie i dlaczego ciągle brakuje przepisów, które pozwoliłyby temu zapobiec, rozmawiamy z prof. dr hab. n. med. Aleksandrą Lesiak, specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz właścicielką Dermokliniki.
- Pani Profesor, różni eksperci szacują, że na poprawianie urody wydajemy rocznie ok. 4 mld zł, a z badań wynika że już co trzeci Polak zna w swoim otoczeniu kogoś, kto korzystał z zabiegów medycyny estetycznej. Czy na tle innych krajów to dużo, czy mało? Czy można powiedzieć, że Polki i Polacy chętnie poprawiają urodę?
Nawet bardzo chętnie. Najpopularniejsze są zabiegi z wykorzystaniem kwasu hialuronowego, które dają natychmiastowe efekty – pacjentka płaci i wychodzi po zabiegu z dajmy na to powiększonymi ustami. Popularny jest botoks, nici liftingujące, osocze bogatopłytkowe.
Statystyki pokazują, że w Polsce rynek ten rośnie niemal dwukrotnie szybciej, niż w skali globalnej. A ponieważ popyt jest tak duży, rośnie też liczba osób, wykonujących takie zabiegi. I tu dochodzimy do sedna problemu: badania przeprowadzone przez jedną z firm zajmujących się dystrybucją preparatów z zakresu medycyny estetycznej wykazały, że 45 proc. naszego rynku to usługi zaspokajane przez nieprofesjonalistów, czyli nie przez lekarzy.
To są przerażające statystyki, gdyż pokazują, że prawie połowa osób, które wykonują takie zabiegi, nie ma do tego ani odpowiednich kwalifikacji, ani uprawnień. Ja widzę, że ten problem narasta w tempie zastraszającym, chyba nawet szybciej niż liczba osób, które chcą poprawić swój wygląd.
- Dlaczego jest to problem?
Bo ktoś, kto robi zabieg z zakresu medycyny estetycznej, mimo że nie powinien, bo nie ma medycznego wykształcenia, może zrobić pacjentce krzywdę. I często robi, co również pokazują liczne powikłania. Źle wykonanych procedur jest naprawdę dużo.
- O jakiego rodzaju krzywdzie mówimy?
Przede wszystkim o powikłaniach i następstwach, do których może dojść na skutek nieumiejętnie wykonanego zabiegu. A może ich być naprawdę wiele. Mam tu na myśli na przykład możliwość zakażenia HIV czy HCV, infekcje bakteryjne skóry, powstawanie ziarniniaków, martwicę naczyń, a nawet ślepotę. Poza tym źle wykonany zabieg nie tylko nie dodaje pacjentce urody, ale wręcz ją oszpeca: niejednokrotnie efektem wstrzyknięcia kwasu hialuronowego czy botoksu przez nieprofesjonalistę są przerysowane twarze, „kacze dzioby”, wydęte policzki, wypełnione doliny łez.
Kosmetyczki czy tatuażyści wykonujący takie zabiegi twierdzą często, że są manualnie sprawniejsi od lekarzy. I niekiedy być może tak właśnie jest, bo to również kwestia wprawy czy ilości powtórzeń. Ale trzeba pamiętać, że są to zabiegi z przerwaniem ciągłości skóry, wstrzyknięciem preparatu, który ma wypełnić określone miejsca czy czasowo powstrzymać pracę mięśni. Lekarz po studiach medycznych doskonale zna anatomię, tatuażysta czy kosmetyczka – już nie.
Takie zabiegi często wykonują również panie kosmetolożki, którym się wydaje, że skoro skończyły studia kosmetologiczne na uczelni medycznej, to mają zarówno wykształcenie medyczne, jak i odpowiednie kwalifikacje.
To jednak nie jest zawód medyczny, a program studiów ściśle określa, co może po nich robić ich absolwent. Żaden kosmetolog nie ma uprawnień do tego, by wykonywać zabiegi naruszające granicę skórno-naskórkową, a więc między innymi do wykonywania wkłuć.
Oczywiście powikłania mogą zdarzyć się również wtedy, gdy zabieg wykonuje lekarz, ale są to dużo rzadsze przypadki, za które lekarz bierze pełną odpowiedzialność zawodową. Warto również podkreślić, że zarówno preparaty stosowane do zabiegu, jak i środki znieczulające, takie jak lignokaina, czy stosowany miejscowo krem EMLA do miejscowych znieczuleń mogą u osoby predysponowanej wywołać bardzo silną reakcję ogólnoustrojową organizmu, a nawet wstrząs anafilaktyczny.
W gabinecie lekarskim jest odpowiednio przeszkolony personel medyczny, który wie, jak reagować, jest lekarz, są też leki, które można podać pacjentce, ratując jej życie. A kto takiej osobie pomoże w salonie kosmetycznym?
- Czemu w takim razie takie salony w ogóle mają klientów, a ich pracownicy decydują się na takie zabiegi?
Dla osoby, która takie usługi proponuje, podstawowym powodem jest oczywiście chęć zarobienia pieniędzy. Ale klientki również mają swoje powody. Wiele z tych osób boi się lekarzy, bardziej ufa pani Kasi czy pani Krysi, u której od dwudziestu lat robi sobie paznokcie, hennę czy maseczki, a od piętnastu są po imieniu. I gdy taka pani zaproponuje jej któregoś razu, że powiększy jej usta, to ona jej wierzy, bo to przecież dobra znajoma, na pewno zrobi to dużo lepiej, niż jakiś obcy lekarz i wiadomo – krzywdy nie zrobi.
Ironizuję oczywiście, ale najczęściej tak to właśnie wygląda. Niestety, pacjenci podający się zabiegom medycyny estetycznej nie są świadomi zagrożeń, jakie taki zabieg może za sobą nieść, zwłaszcza jeśli jest niefachowo wykonany.
- W internecie jest wiele ogłoszeń reklamujących szkolenia dla osób, które nie są lekarzami, lecz - po takich szkoleniach - mają uzyskać podobne do lekarskich kompetencje w zakresie wykonywania zabiegów medycyny estetycznej. Otrzymują nawet certyfikaty, które później dumnie wieszają na ścianach. Czy takie kursy różnią się od tych prowadzonych dla lekarzy?
Takie kursy są dla mnie nieporozumieniem, a certyfikat ich ukończenia zwykle jest niewiele wart – zwłaszcza, jeśli jest to szkolenie, które trwało godzinę lub dwie. Żadne szkolenie nie zastąpi zresztą umiejętności zdobytych w trakcie studiów lekarskich, a w przypadku dermatologów również w trakcie trwającej pięć lat specjalizacji. Część takich kursów ma asygnację urzędu pracy i jest prowadzona w ramach przekwalifikowania, kursów doszkalających, jest na to dofinansowanie z Unii Europejskiej.
Często przeprowadzają je osoby bez właściwych kwalifikacji. Uczą, jak wstrzykiwać kwas hialuronowy, osocze bogatopłytkowe, a niektórzy szkolą nawet z toksyny botulinowej, która jest lekiem i kupuje się ją na receptę. Lekarz ze szkolenia dotyczącego dajmy na to stosowania nowego preparatu, które prowadzi inny profesjonalista wyniesie zupełnie inne umiejętności, niż kosmetyczka, której brakuje podstaw.
- Będąc potencjalną klientką na pewno zastanawiałabym się nad jeszcze jedną kwestią: kosztami. Preparaty do zabiegów medycyny estetycznej nie są tanie - 1 ml preparatu zawierającego kwas hialuronowy w warszawskich gabinetach kosztuje 700-1200 zł, a to lekarz decyduje o tym, ile tego preparatu zużyje. Podczas jednej wizyty w gabinecie można więc zostawić kilka tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę wysokość zarobków w Polsce, przeciętna Polka na jeden zabieg u profesjonalisty musi pracować miesiąc, czasem dłużej, a w tym czasie nie jeść i nie płacić rachunków. Nietrudno więc wyobrazić sobie, że gdy natknie się na "okazję" i wymarzony zabieg może zrobić za ułamek ceny, to z tego korzysta. Czemu to tyle kosztuje, i czy warto przepłacać, skoro na Ali Express można kupić podobny za ułamek ceny?
Dobrze, że pani powiedziała „podobne”. Z preparatami do zabiegów medycyny estetycznej jest tak, jak z samochodami. Niby jadą, ale różnie. Torebka Louis Vitton i jej podróbka też niby wygląda tak samo. Produkty znanych, topowych firm to wyroby medyczne, które przeszły rzetelną certyfikację i lekarze pracują na takich produktach, które są przebadane.
Rynek jest bardzo nasycony, konkurencja jest niezmierna, preparaty można kupić naprawdę bardzo różne, nawet takie, które nazwami przypominają te topowe, ale kosztują jedną trzecią ceny. Jeśli średnio mililitr ampułki w hurtowni kosztuje 200, 250 zł, to podróbki można kupować dużo poniżej 100 zł. Ale co w nich jest, tego nie wie nikt.
Z drugiej strony: ile ma kosztować zabieg, który nie jest zabiegiem ratującym życie tylko jego celem jest upiększanie, poprawa wizerunku? Wiadomo, że nie będą to tanie usługi. Dlatego pani kosmetyczka, która robiła paznokcie i zarabiała na tym 20 zł, teraz nagle może zarobić 50, to się na to decyduje. Dobry lekarz nie przelicza mililitrów, lecz patrzy na efekty, robi zabieg bezpieczny i efektywny.
- Często można też spotkać się z opinią, że lekarze sztucznie windują ceny zabiegów po to, by jak najwięcej zarobić...
Podejście jest takie: lekarz winduje ceny bo na pewno chce na tym zarobić. Ale jak ktoś idzie do fryzjera i płaci 400 zł za koloryzację, podczas gdy farba użyta do zabiegu kosztuje 20 zł, to mamy do czynienia z identycznym zjawiskiem. Cały rynek usług tak wygląda. Warto jednak pamiętać, że za lekarzem stoi zupełnie inne zaplecze, przede wszystkim doskonale wyposażony gabinet i lata ciężkich studiów medycznych.
- Jakie wykształcenie i przygotowanie powinna mieć osoba chcąca wykonywać takie zabiegi? Dlaczego w każdym przypadku musi to być lekarz?
Bo te zabiegi wiążą się z przerwaniem ciągłości skóry, a ich powikłania mogą być na tyle poważne, że będą wymagały fachowej opieki. Ale zabieg wykonany u profesjonalisty to nie tylko samo wstrzyknięcie preparatu, ale również fachowa opieka przed i po. Lekarz zwróci również uwagę na inne aspekty wyglądu, przede wszystkim na stan skóry. Osobiście jestem zdania, że takie zabiegi powinni wykonywać przede wszystkim dermatolodzy.
Oczywiście, będę chwaliła swoją specjalizację, ale to właśnie dermatolodzy znają się najlepiej na skórze, potrafią ocenić, które zmiany skórne należałoby poddać leczeniu, wiedzą, jak zidentyfikować stan przednowotworowy, potrafią rozpoznać nowotwór skóry. Jesteśmy też bardziej zachowawczy, nie robimy pewnych rzeczy na siłę, wiemy też, że pewne efekty można osiągnąć w inny sposób, niekoniecznie przy pomocy tak inwazyjnych metod.
Gdy do mnie przychodzi pacjentka z trądzikiem i mówi: chcę mieć piękne usta, to ja najpierw muszę zadbać o stan jej skóry, a dopiero później myślę, jaki kształt powinny mieć jej usta i jak je powiększyć. Medycyna estetyczna nie powinna radykalnie zmieniać kształtów rysów pacjenta, ma poprawić kondycję skóry, żeby wyglądała bardziej świeżo, bardziej młodo, z mniejszymi oznakami starzenia.
Najlepiej, by lekarz był też klinicystą, bo w razie niespodziewanych komplikacji będzie umiał skutecznie pomóc lub skieruje pacjentkę do odpowiedniego specjalisty.
- Załóżmy, że chciałabym zmienić zawód i otworzyć gabinet medycyny estetycznej. Czy obowiązujące w Polsce przepisy mi na to pozwolą?
Niestety tak, bo taki gabinet może otworzyć każdy, wystarczy, że ma odpowiednią ilość pieniędzy. Jestem nawet skłonna przypuszczać, że po kilku kursach zapewne potrafiłaby pani sama wykonywać podstawowe zabiegi, na przykład ostrzykiwanie kwasem hialuronowym.
Osobom, które robią te zabiegi, wydają się one bardzo proste. Tak naprawdę one nie są bardzo skomplikowane na pierwszy rzut oka. Gdyby pani poszła na dwa kursy i nie miała świadomości ani wyobraźni, też byłaby pani w stanie robić takie zabiegi, te podstawowe na pewno. Brak krytycyzmu, wiedzy powoduje to, że osoby bez przygotowania medycznego stają się nonszalanckie, wydaje im się, że wszystko potrafią, a zabiegi są tak proste, że nikomu nic się nie stanie. Ale często się staje, o czym można później poczytać w gazetach.
- W centrach handlowych można natknąć się na gabinety kosmetyczne z szyldami, że przyjmuje tu lekarz medycyny estetycznej ...
Nie ma lekarza medycyny estetycznej. Nie ma takiej specjalizacji. Medycyną estetyczną zajmują się w Polsce zarówno lekarze, jak i kosmetyczki, kosmetolożki, tatuażyści, fryzjerzy, niekiedy pielęgniarki. Niestety, w naszym kraju nie ma żadnych regulacji prawnych, które określałyby, kto może wykonywać takie zabiegi.
- Dlaczego ich nie ma?
Bo nie ma wystarczająco silnego lobbingu. Mam nadzieję, że Minister Zdrowia będzie mógł się tym w końcu zająć i wszystko zostanie prawnie uregulowane. Trzy towarzystwa – Polskie Towarzystwo Dermatologiczne, Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych oraz Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Aging połączyły siły i chcą w tej sprawie rozmawiać z decydentami. Dopóki jednak przepisów nie ma, nie są określone również zasady, kto takie zabiegi może wykonywać. To nie jest tylko nasz polski problem, inne kraje również się z tym zmagają.
Marzy mi się taka ustawa, jaka obowiązuje we Francji, i w której jasno określono między innymi to, kto może zrobić botoks, a kto kwas hialuronowy. Nie jest ona nieosiągalna, to jest kwestia działań wielokierunkowych: media, pacjent, towarzystwa naukowe. Wiadomo, że zawsze będzie jakaś szara strefa i że przepisy nie wyeliminują wszystkich osób, które działają na szkodę pacjenta.
Ale takie osoby będą wtedy podlegały kodeksowi karnemu, a nie cywilnemu, więc zastanowią się, nim przeprowadzą taki zabieg nie mając do tego prawa. Obecnie osoba pokrzywdzona w gabinecie kosmetyczki, kosmetolożki czy tatuażysty praktycznie nie może dochodzić swoich praw z powództwa karnego, gdzie są zupełnie inne konsekwencje, lecz z cywilnego. Natomiast jeśli powikłania pojawią się po zabiegu wykonanym przez lekarza, to może go ścigać z powództwa karnego jako błąd w sztuce.
- Gdybym chciała powiększyć sobie usta albo wstrzyknąć botoks tu i ówdzie to co powinno dać mi do myślenia podczas wyboru gabinetu? Czy niska cena zabiegu powinna tu być jedynym kryterium?
Przede wszystkim powinna pani sprawdzić, czy zabiegi robi lekarz medycyny, czy ma specjalizację i jaką, jakie ma doświadczenie. Ja zawsze będę twierdziła, że dermatolog będzie najlepszym wyborem, zwłaszcza gdyby coś się później działo, ale takimi zabiegami zajmują się i stomatolodzy, i anestezjolodzy, i lekarze innych specjalizacji.
Trzeba też sprawdzić, jakie kursy przeszedł lekarz, jaką ma renomę wśród pacjentów, czy ma własny gabinet z certyfikacją, co się dzieje z odpadami medycznymi z tego gabinetu, czy jest to lekarz, który zajmuje się tylko medycyną estetyczną, czy też klinicysta, który w razie powikłań wie, jak leczyć, ma do dyspozycji cały wachlarz leków i sobie poradzi. Czy jest to osoba polecana i rozpoznawana, na jakich preparatach pracuje, czy są to topowe marki – bo takich, które się liczą, jest zaledwie kilka.
- Czy jako laik mogę jakoś rozpoznać, że produkt używany do zabiegu jest oryginalny?
Lekarz powinien go pani pokazać, a na kartę informacyjną zabiegu nakleić jego numer serii, datę ważności. Powinien go również przy pani otworzyć, by nie było wątpliwości, że jest to produkt świeży i nikt wcześniej nie korzystał z tej samej zawartości ampułki, bo niestety w w salonach nieprofesjonalistów takie praktyki czasem się zdarzają.
Powinien też pani wytłumaczyć, jakich efektów należy się spodziewać, co może się wydarzyć, jak wtedy postępować. Powinien dać do siebie numer telefonu, gdyby coś złego działo się poza jego godzinami pracy. To są rzeczy, które charakteryzują bezpieczne korzystanie z takich usług.
- Zdarza się pani ratować ofiary źle wykonanych zabiegów?
Nie, takie pacjentki do mnie nie trafiają, ale znam lekarzy, którzy mają duże doświadczenie w leczeniu powikłań po takich zabiegach. Zawsze kieruję się zasadą primum non nocere – ode mnie pacjentka wyjdzie raczej z mniejszą ilością preparatów, niż ze zbyt dużą, bo w końcu nie walczymy o życie, tylko poprawiamy kondycję skóry.
Jest specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Autorka i współautorka wielu artykułów oryginalnych i poglądowych w czasopismach polskich i zagranicznych. Jej praca naukowa skupia się głównie na problemie nowotworów skóry, łuszczycy, chorób skóry u dzieci. Profesor Lesiak jest członkiem zarządu European Academy of Dermatology and Venereology, członkiem Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, European Society for Dermatological Research.
Odbyła staże zagraniczne (Francja, Wielka Brytania). W roku 2011 otrzymała prestiżowe stypendium L'OREAL dla Kobiet i Nauki, a w 2012 roku została laureatką konkursu Super Talenty w Medycynie.
Od 2014 roku pełni funkcję wiceprzewodniczącej Sekcji Forum Młodych Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, a od 2015 wiceprzewodniczącej sekcji Onkologicznej PTD.
Jest specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Autorka i współautorka wielu artykułów oryginalnych i poglądowych w czasopismach polskich i zagranicznych. Jej praca naukowa skupia się głównie na problemie nowotworów skóry, łuszczycy, chorób skóry u dzieci. Profesor Lesiak jest członkiem zarządu European Academy of Dermatology and Venereology, członkiem Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, European Society for Dermatological Research.
Odbyła staże zagraniczne (Francja, Wielka Brytania). W roku 2011 otrzymała prestiżowe stypendium L'OREAL dla Kobiet i Nauki, a w 2012 roku została laureatką konkursu Super Talenty w Medycynie.
Od 2014 roku pełni funkcję wiceprzewodniczącej Sekcji Forum Młodych Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, a od 2015 wiceprzewodniczącej sekcji Onkologicznej PTD.
Jest specjalistą dermatologiem-wenerologiem, profesorem Kliniki Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Autorka i współautorka wielu artykułów oryginalnych i poglądowych w czasopismach polskich i zagranicznych. Jej praca naukowa skupia się głównie na problemie nowotworów skóry, łuszczycy, chorób skóry u dzieci. Profesor Lesiak jest członkiem zarządu European Academy of Dermatology and Venereology, członkiem Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, European Society for Dermatological Research.
Odbyła staże zagraniczne (Francja, Wielka Brytania). W roku 2011 otrzymała prestiżowe stypendium L'OREAL dla Kobiet i Nauki, a w 2012 roku została laureatką konkursu Super Talenty w Medycynie.
Od 2014 roku pełni funkcję wiceprzewodniczącej Sekcji Forum Młodych Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego, a od 2015 wiceprzewodniczącej sekcji Onkologicznej PTD.