Martwica skóry, owrzodzenia, nawracające obrzęki. Dr Marcinkiewicz: w Polsce każdy może "leczyć"
Francja wypowiada oficjalną wojnę szarej strefie rynku beauty. Koniec z kupowaniem kwasu hialuronowego bez recepty. Francuzom to rozwiązanie może znacząco pomóc, bo nie znają choćby pojęcia: recepta na życzenie. W Polsce sprawa jest bardziej skomplikowana.
Kwas hialuronowy to stosunkowo bezpieczna substancja, która zrewolucjonizowała w swoim czasie medycynę estetyczną. W nieodpowiednich rękach może jednak poważnie zaszkodzić, zwłaszcza gdy nie znamy źródła preparatu, realnego składu, sposobu przechowywania etc.
Ten problem ma cała Europa, nie tylko z kwasem hialuronowym, ale generalnie z zabiegami, które mają "poprawiać urodę", a prowadzą do oszpecenia, chorób ogólnoustrojowych, trwałej niepełnosprawności, a nawet zgonów.
Po modzie na "turystykę beauty", nadszedł czas na lokalnych samozwańczych "specjalistów". Francuzi powiedzieli dość. Dr n. med. Małgorzata Marcinkiewicz, specjalista dermatolog-wenerolog, lekarz medycyny estetycznej, mówi nam, jak jest w Polsce.
Kwas hialuronowy a polskie realia
Kwas hialuronowy (HA) to popularny składnik kosmetyków. W formie zastrzyku jest wykorzystywany choćby do wypełnienia zmarszczek, dodawania objętości ustom czy policzkom.
Francuskie władze ds. zdrowia zaostrzyły środki bezpieczeństwa dotyczące kwasu hialuronowego, gdyż iniekcje coraz częściej przeprowadzały osoby bez uprawnień. Teraz konieczna będzie recepta, by kupić preparat w zastrzyku.
We Francji to w znacznym stopniu załatwia sprawę, bo generalnie przepisy dotyczące medycyny estetycznej są precyzyjne, zapewniające pacjentkom bezpieczeństwo i przewidujące konkretne sankcje za pokątne zabiegi.
U nas jest wolna amerykanka, brak jasnych przepisów i pozorne ruchy, które mają rynek uporządkować. Niby w ramach popularyzacji mody na naturalne piękno, medycyny estetycznej nie uznajemy za medycynę i jej reklama jest znacząco ograniczona. Ograniczona jest jednak zarazem edukacja, nie uświadamiamy zagrożeń i polskie ciała coraz częściej wpadają w nieodpowiednie ręce.
- Wprowadzenie kwasu hialuronowego wyłącznie na receptę to na pewno duży krok do tego, żeby uregulować rynek medycyny estetycznej, więc cieszę się, że francuskie władze go podjęły. Problem szarej strefy rynku beauty tylko rośnie, dlatego mam nadzieję, że cała Europa pójdzie śladem Francji. Do zrobienia jest jednak więcej, m.in. zakaz importu niecertyfikowanych preparatów głównie z Azji, które można kupić online i każdy może je kupić, nieważne czy lekarz czy stolarz - mówi dr n. med. Małgorzata Marcinkiewicz, specjalista dermatolog-wenerolog, lekarz medycyny estetycznej
Zabiegi medycyny estetycznej - pieniądze to nie wszystko
Jak podkreśla dr Marcinkiewicz, w Polsce środowiska medyczne od lat próbują usankcjonować status zabiegów medycyny estetycznej, żeby zapewnić bezpieczeństwo pacjentom, którzy często są nieświadomi ryzyka. Kierują się głównie niską ceną, a ta wynika z tanich niecertyfikowanych produktów:
- Często nawet nie wiemy, co zostało podane, skąd pochodzi. Gdy pacjent trafia już do lekarza po pomoc, "na poprawki", trudno nawet taki preparat rozpuścić, usunąć, by ograniczać jego negatywny wpływ na organizm - podkreśla specjalistka.
Pacjenci trafiają do gabinetów lekarskich z powikłaniami, które są trudne i długotrwałe w leczeniu, jak martwica skóry, ślepota, nadkażenia, owrzodzenia, nawracające obrzęki, alergie.
Bardzo często wątpliwe są te zakładane pierwotnie efekty estetyczne. Jednym z częstszych problemów jest umieszczenie implantu w niewłaściwym miejscu.
- Ostatnio była u mnie pani po wypełnieniu ust, jak podała nazwę gabinetu, gdzie zrobiła zabieg, okazało się, że nie ma tam ani jednego lekarza - mówi dr Marcinkiewicz.
Medycyna estetyczna - wiedza z mediów społecznościowych i kursów
Niby reklamy nie ma, a realnie to nie ma nad nią tylko kontroli.
- Pacjentki bywają oszukane tzw. efektem instagrama: gdzie zdjęcia "po" na profilach tych gabinetów są prezentowane pod jednym, tym lepszym, kątem. Nieuregulowany problem będzie tylko się pogłębiał, skoro mamy przepaść nie do pogodzenia między dwoma światami. Środowiska niemedyczne są motywowane dochodami i szybkim zyskiem, a lekarze kształcą się latami - mówi ekspertka i dodaje:
- Prowadzimy badania naukowe, żeby lepiej zrozumieć działanie preparatów w tkance na procesy starzenia. Branża niemedyczna nigdy nie będzie miała tego samego przygotowania.
Doktor Marcinkiewicz zwraca też uwagę na wątpliwy poziom szkoleń i kursów, którymi chwalą się "specjaliści" bez studiów medycznych, z "certyfikatami" nikomu nieznanych instytucji. A jednak wielu pacjentom to wystarcza, by nie tylko dać sobie coś wstrzyknąć, ale nawet pójść pod nóż:
- Przecież nikt nie dałby sobie zoperować wyrostka osobie, która nie jest chirurgiem, a jednak najbardziej widoczną część naszego ciała, czyli twarz niektórzy powierzają osobom bez medycznego wykształcenia – podsumowuje dr n. med. Małgorzata Marcinkiewicz.
Specjalista dermatolog-wenerolog, lekarz medycyny estetycznej.
Doświadczenie kliniczne zdobywała m.in. w Klinice Dermatologii i Wenerologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz w licznych placówkach dermatologicznych i klinikach medycyny estetycznej. Współpracowała z Kliniką Dermatologiczną Uniwersytetu im. Christiana Albrechta w Kilonii w ramach prestiżowego Stypendium Otto Braun-Falco.
Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Dermatologii i Wenerologii. Specjalizuje się w leczeniu schorzeń dermatologicznych, w tym szczególnie trądziku i jego powikłań, wideodermoskopowej ocenie zmian skórnych. Jej pasją od dawna jest medycyna estetyczna, bo jak mówi: "któż lepiej zna skórę niż dermatolog".